środa, 22 lipca 2009

Z zapisków porzuconego dzidziusia

Jestem u Niej, ale czuję, że Ona mnie nie chce. Czuję to. Czuję Jej nerwy i strach. Kłóci się z Nim. On mnie też nie chce. Nie wiem, co ze mną zrobią. Mogą zrobić, co chcą.



Jestem już długo, ale nie wiem ile. Robi się coraz ciaśniej. Pewnego razu obudziłem się głową do dołu i tak już zostało. Więcej słyszę i czuję. Czasami myślę, że czuję to, co Ona.

Nie lubię się. Po co ja się tutaj pojawiłem? Jestem bez sensu. Powinno mnie nie być.

Ona nigdy do mnie nie mówi, nigdy mnie nie głaszcze. Jego już dawno nie słyszałem. Ale słyszałem, jak Ona płacze. Też płakałem – bo Ją kocham.



Dzisiaj jest strasznie – boli mnie głowa, coś mnie pcha w dół i ściska. Boże ratuj mnie. Słyszę dużo głosów. Ona krzyczy. Oni coś jej zrobili. Boże ratuj.

Nie chce od Niej iść, NIE CHCE. Mam tylko Ją.



Jest mi zimno. Nie ma nic, nie ma Jej, ale Ją słyszę – tylko inaczej. Jest bardzo jasno i głośno. Coś ze mną robią, ale to już nie boli.

Dali mnie Jej, ale Ona mnie nie chciała dotknąć. Zabrali mnie.

Może Ją jeszcze zobaczę. Ja chcę do Niej – mam tylko Ją.



Woda leci mi z oczu. Dużo wody. Długo nikt nie przychodzi. Nie ruszam się.

U Niej się ruszałem. Było fajnie. Gdy Ona szła, kołysałem się.

Karmią mnie, potem śpię i śni mi się Jej głos. Gdy mnie kąpią, czuję się przez chwilę jak Tam. Ale potem znowu jestem sam. I słyszę płacz innych. Dużo płaczu.



Tu nie jest już jak Tam. Czuję zimno, czuję więcej bólu i bardzo tęsknie. Nie wiem dlaczego, ale bardzo – tak bardzo, że cierpię. Nikt mnie nie przytula. Tylko dają jeść i idą. Ale ja nie wołam tylko jeść, ja wołam do Niej. Dlaczego jestem sam? Dlaczego w ogóle jestem – tylko dla cierpienia? Jaki mam sens? Nie mam sensu.

Woda leci mi z oczu. Nikt nie przychodzi, bo przed chwilą jadłem.



Już długo jestem Tutaj. Nie wiem, jak długo. Myślę, że dłużej tego nie wytrzymam. Nie ruszam się. Nie mówią do mnie. Słyszę dużo płaczu innych.

Widzę tylko sufit – cały czas sufit. Koło mnie leżała taka jak ja – bez sensu. Ale Oni do niej przyszli. Wzięli ją na ręce i pocałowali – widziałem. Przez chwilę nie płakała. Potem poszli, ale znowu wrócili i tak wiele razy. Wszyscy byli szczęśliwi. Raz wzięli ją ze sobą i już jej nie słyszałem.



Ja też chcę być szczęśliwy. Dlaczego jestem gorszy? Dlaczego jestem gorszy? Przepraszam, że jestem gorszy, że jestem zły. Ja też chcę do Nich. Żeby mnie przytulili, żeby mnie pocałowali, żeby mnie wzięli.

Boże ratuj mnie. Ratuj.



Leżałem długo. Przyszli inni. Tak ładnie wykrzywili usta, ja też wykrzywiłem. Cieszyli się. Wzięli mnie na ręce. A potem poszli …



Znowu są. Są. Zabrali mnie Gdzie Indziej. Słyszałem tam to, co u Niej – bzyczenie, ćwierkanie, brumczenie. Czułem powietrze, wiatr na policzku. Czułem inny zapach. Byłem taki szczęśliwy, że nawet kropla wody nie popłynęła.

Ale znów mnie zostawili, poszli. Byłem sam. W nocy popłynęło dużo wody z moich oczu. Czułem Boga i krzyczałem wtedy: ratuj!



Długo ich nie było, ale przyszli. Często przychodzili i pewnego razu zabrali mnie Na Zawsze.

Teraz jestem Na Zawsze. Ale w nocy śni mi się płacz, dużo płaczu. Oni tam płaczą, tak jak ja płakałem. Oni czekają. Oni naprawdę cierpią. Myślą, że są bez sensu.

wtorek, 14 lipca 2009

Wiersz na rok kapłański

rozpłakał się deszcz pod krzyżem
i strasznie tak szlochał samotny
że nie ma domu, gdzie by się schronił
że za próg nie pozwolą mu nawet
że słońce się przed nich chowa
że za towarzyszy ma wichry i burze
że nie zna miłości
zawsze sam, zawsze przemokły

gdy słońce swym pięknym uśmiechem
zbyt mocno już ludzi porazi
wzywają go
nie szczedza modlitw
a potem mówią: idź precz!

i płacze tak deszcz nad swym losem
dlaczego - pyta Jezusa - tylko dzieci i zakochani
czasem
przebywają z nim przez moment
lecz wnet uciekają, zrugani przez matki
do swoich ciepłych izdep?

i cud nagle stał się ogromny
bo Bóg z krzyża doń zstąpił
obiął ciepło spojrzeniem i rzekł:

nie kłóć się z powołaniem, choć cięzkie
bo bez ciebie nic nie zakwitnie, nic nie urośnie
jeno na pustyni ciernie
ty jesteś darem dla świata
i człowiek bez ciebie zginie
ważniejszyś niż pokarm
ciebie to właśnie wybrałem
na służbe w tak wielkiej sprawie
bo znam twą wrażliwość

uśmiechął się deszcz pocieszony
przepiękną tęczą
i odszedł padać
już w inne strony
lecz zawsze pod kapliczkami przyklękał
i padał tam potokiem modlitw
a kwiaty tak pięknie tam rosły

środa, 1 lipca 2009

Zrodziłaś nas ziemio

zrodziłaś nas ziemio na książąt
zrodziłaś nas ziemio na królów,
zrodziłaś nas w strugach krwi
na popiół i ból

naszych sąsiadów zrodziłaś
na carów i cesarzy, kanclerzy
co nam tysiącem ścietych głów odbierali życie
wśród łez matek, sierot i wdów

zrodziłaś nas na poetów i piewców
cierpienia i piekna macierzy
zrodziłaś nas na proroków
i chlebem ojczystym pachnących papieży

na tych piastowskich polach
zrodziłaś nas ziemio grzesznych
szukających Boga, ślepych
ześ nas zrodziła bądz błogoslawiona ziemio
ojców i dziadów i bohaterów naszych

Ulmowie

Podczas II wojny światowej Polska była jedynym krajem, w którym za pomoc Żydom groziła kara śmierci, mimo to, to właśnie Polaków jest najwięcej pośród Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.

Według szacunków historyków z IPN w ratowaniu Żydów w czasie hitlerowskiej okupacji brało udział ok. 1 miliona Polaków. Kilkanaście tysięcy Polaków zostało zamordowanych przez oddziały SS za ukrywanie osób żydowskiej narodowości. Głównym motywem takiej heroicznej postawy było ewangeliczne wezwanie do miłości bliźniego.

O rodzinie Ulmów

za: /dziedzictwo.ekai.pl/ oraz /adonai.pl/



Na okładce książki autorstwa Mateusza Szpytmy i Jarosława Szarka zamordowana rodzina (fot. Józef Ulm)



Józef Ulm urodził się w 1900 r. Był znanym w okolicy utalentowanym sadownikiem, hodował pszczoły i jedwabniki. Był także społecznikiem, bibliotekarzem i działaczem katolickim. Jego wielką pasją było fotografowanie.

O 12 lat młodsza żona Wiktoria zajmowała się domem i dziećmi – w ciągu siedmiu lat małżeństwa urodziła ich sześcioro, a w momencie śmierci była w zaawansowanej ciąży.

Od lipca 1942 r. rozpoczęły się w Polsce niemieckie "polowania na Żydów"; każdy, kogo Niemcy złapali poza gettem, był rozstrzeliwany.

Nie ominęło to Markowej. Wieś zamieszkiwało kilka rodzin żydowskich. Latem 1942 r. niemiecka żandarmeria zaczęła je zabierać do aresztu i wiadomo było, że w następnych dniach tych ludzi czeka śmierć.

Od kiedy Józef Ulm i jego żona Wiktoria przygarnęli pod swój dach dwie rodziny żydowskie: Szallów i Goldmanów, razem 8 osób – nie wiadomo. Wszyscy oni mieszkali przypuszczalnie na strychu przez 2 lata. Gospodarze nie brali od nich wynagrodzenia; wszystkie kosztowności pozostały przy ukrywających się. Żydzi pomagali Ulmom w pracach, ale tylko tych, które mogły być wykonywane w ukryciu, więc na przykład w garbowaniu skór, czym Józef dorabiał na potrzeby domu.

Ulm liczył trochę na oddalenie swego domu od innych zagród Markowej oraz na solidarność sąsiadów, nie mogących nie zauważyć pewnych symptomów, po których można było przypuszczać, że Ulmowie nie są w domu sami.

Nie wiadomo do dziś, pomimo zebrania obszernej dokumentacji dotyczącej losów wojennych Markowej, kto i w jakich okolicznościach zadenuncjował Ulmów.

24 marca 1944 r., bardzo wczesnym rankiem, rozegrał się dramat.

Niemcy wpadli do uśpionego jeszcze domu. Zastrzelili ukrywających się i gospodarzy (Wiktoria oczekiwała za kilka dni narodzin siódmego dziecka), na końcu ich dzieci. "Ja pamiętam tamtą noc" – mówi mieszkanka Markowej. "Nie widziałam, ale słyszałam. Najbardziej było przerażające to, jak zastrzelili rodziców. Na całą wieś słychać pewnie było to, co ja słyszę do dzisiejszych dni – wołanie i płacz dzieci. Coraz cichsze. Tak, za każdym razem, kiedy rozlegał się strzał, wołania były cichsze, bo ich już ubywało. Aż wreszcie umilkły".

„Przed chałupę wyprowadzono też Józefa i Wiktorię i tam zastrzelono. Wśród krzyków i płaczu żandarmi zastanawiali się, co zrobić z szóstką dzieci. Po krótkiej naradzie Dieken zdecydował, że je także należy rozstrzelać. Trójkę lub czwórkę dzieci własnoręcznie zamordował Kokott. Krzyczał przy tym: patrzcie, jak giną polskie świnie, które przechowują Żydów. Od kul zginęły wszystkie dzieci Ulmów: Stasia, Basia, Władziu, Franuś, Antoś, Marysia i siódme w łonie matki, która właśnie zaczęła je rodzić.”

Dodam, że po odkopaniu grobu rodziny Ulmów, znaleziono tam ciała siedmiorga dzieci. Siódme dziecko urodziło się po zastrzeleniu matki.

Mimo tej tragedii, w Markowej wojnę przeżyli: rodzina Barów, rodzina Riesenbachów, rodzina Weltzów, rodzina Lorbenfeldów, rodzina Cwynarów i Jakub Eihom – razem 17 osób.